Tytuł: Gra o tron
Seria: Pieśń Lodu i Ognia
Tom: #1
Autor: George R.R. Martin
Rok wydania: 2003
Liczba stron: 774
Nie wypada obecnie mówić o współczesnej fantastyce, nie wspominając o twórcy Pieśni Lodu i Ognia. George R.R. Martin plasuje się w ścisłej czołówce najpopularniejszych i najbardziej utalentowanych żyjących pisarzy fantasy na świecie. Jego książki sprzedają się jak świeże bułeczki, mimo że autor pisze bardzo wolno i w dość kontrowersyjny sposób obchodzi się z wykreowanymi przez siebie postaciami. Pierwsze tomy sagi doczekały się bardzo dobrej adaptacji na małym ekranie, która, notabene, należy do moich ulubionych seriali.
Słynna Gra o tron, a więc wstęp do serii, podobnie jak serial znajduje się w gronie moich ulubieńców, a dzisiaj nadszedł właściwy moment na to, by podzielić się z Wami opinią na jej temat. Od razu podkreślę, że nie jestem zwolenniczką okładek serialowych, dlatego też z pełną premedytacją umieściłam na górze grafikę pochodzącą ze starego wydania, które osobiście preferuję i posiadam na własnej półce. Zupełnie nie potrafię wytłumaczyć powodów mojego postępowania, ale przyznam się, że podobnie mam z cyklem przygód Harry'ego Pottera - otóż nie wyobrażam sobie dorosłych okładek w mojej biblioteczce i jestem właścicielką tych z czasów mojego dzieciństwa. Tak czy inaczej: starsze wydanie Gry o tron w niczym nie ustępuje nowszemu i wręcz posiada nad nim pewną przewagę - mam gwarancję, że na pewno uda mi się zebrać całą kolekcję książek.
Zanim przejdę do merytorycznej części tekstu, wypadałoby, bym w skrócie nakreśliła Wam fabułę. Otóż rzecz dzieje się w Siedmiu Królestwach, gdzie na Żelaznym Tronie zasiada Robert Baratheon. Nie jest to król, o którym mogliby marzyć poddani - wiecznie pijany hulaka zdaje się myśleć o wszystkim, tylko nie o dobru swoich krajan, a na dodatek ożenił się ze żmijką z rodu Lannisterów, o której krążą plotki, że dzieli łoże z własnym bratem... Do tronu pretenduje wielu kandydatów - prawowitych i takich, co chcieliby go zdobyć szturmem... podobnie zresztą jak sam Baratheon, który władzę wydarł z rąk Aerysa Targaryena, skazując jego dzieci na wieczną tułaczkę w dzikiej krainie Dothraków. W samym środku gry o tron król Siedmiu Królestw prosi o pomoc w rządach swojego starego przyjaciela, lorda Eddarda Starka - pana na Winterfell. Nie bardzo widząc możliwość odmowy, Ned obejmuje posadę Namiestnika i wraz z Baratheonem udaje się do stolicy. Tymczasem za Wielkim Murem zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Członkowie Nocnej Straży obawiają się, że pradawna groza opuściła tamtejsze lasy i przygotowuje się do ataku. Czy w takiej sytuacji Siedem Królestw połączy swoje siły i wspólnie stawi czoła zagrożeniu?
George Martin jest mistrzem pod wieloma względami. Na szczególną pochwałę zasługuje jego niesłychana umiejętność wymyślania dziesiątków różnych wątków i wydarzeń, a następnie łączenia ich w jedną, logiczną całość. Mało który pisarz potrafi pisać tak skomplikowane i rozbudowane powieści, nie tracąc przy tym na logice. U Martina czytelnik może czuć się z lekka przytłoczony ilością zdarzeń, ale nigdy nie zostanie na lodzie, nie rozumiejąc czegoś. Jedynymi momentami, w których pisarz czegoś nie wyjaśnia, są te chwile, gdy chce zbudować napięcie i wyjawić jakiś sekret na końcu książki, w kolejnym tomie bądź... na samym finiszu serii. Z nim nigdy nie wiadomo jak będzie - autor szokuje, zaskakuje, wzbudza wybuchy smutku i złości. Na dodatek tworzy całość z takim zaangażowaniem, że trudno byłoby mu zarzucić brak dbałości o szczegóły.
W świecie wykreowanym przez Martina znajdziecie wszystko, co powinno zawierać fantasy - te brutalne, surowe i pozbawione cukierkowatości. Krew leje się tu bez pardonu, bitwy są na porządku dziennym, intryga kręci się bez ustanku, a romanse są intensywne i daleko im do harlequinów. Jednak to, co charakteryzuje prozę autora, niekoniecznie przynosi mu uznanie wśród czytelników: twórca Pieśni Lodu i Ognia zdaje się nie przywiązywać do stworzonych przez siebie bohaterów, bowiem znany jest z tego, że tworzy ich na pęczki, a następnie okrutnie pozbawia życia. Nikt nie jest bezpieczny - nieważne czy postać jest trzecio-, drugo-, czy pierwszoplanowa. Całe szczęście, że jak już czytamy fragment powieści z punktu widzenia danego bohatera, to jest on tak wciągający i intensywny, że aż sypią się iskry i wióry. Ponadto postacie stworzone przez Martina są z krwi i kości - z pewnością nie mamy tu do czynienia z osobami przerysowanymi, niespotykanymi w realnym życiu. Czy to Ned Stark, czy to Robert Baratheon, Jon Snow, Tyrion Lannister, czy ktokolwiek inny - każda z tych postaci jest nader prawdziwa i wiarygodna, z wszelkimi ludzkimi przywarami, które sprawiają, że nikt nie jest z gruntu dobry lub zły, bo każdy popełnia błędy i podejmuje złe decyzje. Martin tego nie neguje i właśnie dlatego zarówno świat, który wykreował, jak i bohaterowie, których powołał do życia, prezentują się tak zaskakująco realistycznie - a przecież wciąż mówimy tylko o Grze o tron! Wraz z kolejnymi tomami ta krwista historia powoli zamienia się w prawdziwie epicką epopeję! Trudno uwierzyć, że mogłoby być jeszcze lepiej i ciekawiej, ale taka jest prawda. Większość współczesnych pisarzy nie dorasta Martinowi do pięt.
Mało jest książek, które mogłyby konkurować z Grą o tron. Jest to powieść nie bez kozery zaliczana do grona najlepszych - o czym świadczą setki pozytywnych recenzji oraz silny fandom zbudowany wokół sagi. Ja sama określam się fanką Martina i choć momentami czuję się zagubiona, wkurzam się na zgony ulubionych bohaterów i nierzadko muszę powracać do wcześniejszych wydarzeń, by zrozumieć późniejsze, to i tak nie dam sobie wmówić, że proza tego człowieka posiada jakiekolwiek wady. Nie posiada i już!
Ocena: